hildegarda hildegarda
632
BLOG

Stroiciel

hildegarda hildegarda Rozmaitości Obserwuj notkę 15

 

Był u nas wczoraj. Stwierdził, że pianino ma piękny, srebrzysty dźwięk i że wykonano je na przełomie lat 20/30. Bardzo bym chciała wiedzieć, jaką drogę do nas przebyło, no ale pozostaje mi tylko ostatnie ogniwo.
 
-        Ach – powiedział nowonabyty starszy pan – mój szef, u którego uczyłem się zawodu, ukrył za taką płytą (tą płytą, w której osadzone są struny) pół kilo złota. Tamto pianino spaliło się w Powstaniu – razem z innymi instrumentami. Nie wszystkie z czterdziestu wzięła pożoga. Część wyszabrowali Niemcy, a może i Polacy. Bo wie pani, ten mój szef po wojnie pracował jako stroiciel, jak ja. I stroił w Milanówku fortepian u jakichś ludzi, i zobaczył swój instrument. On się z nimi później procesował i wygrał. Odzyskał go – dzięki mnie, bo ja tak robiłem, że każdy młoteczek ręcznie numerowałem - żeby potem trafił na właściwe miejsce. I na podstawie mojego charakteru pisma zidentyfikowano instrument.
 
Mój pradziadek też był stroicielem, a także udziałowcem w fabryce Małeckiego (Co to zaczy? A kto wie! Mógł mieć 2-3 akcje, a tu takie wielkie słowo – udziałowiec), wspomniałam o tym stroicielowi.
 
-        Czy wie pan, gdzie była ta fabryka – pytam. – Na Powiślu! Na Przemysłowej ulicy – powiedział.
-        Ach tak...
 
Tak więc złota nie odzyskał, ale jedno pianino – i owszem. Zawsze coś.
-        A co pan robił w Powstaniu? – pytam od niechcenia i wysłuchuję godzinnej opowieści. O budowaniu barykad (razem z kolegami wynosił krzesła z kina Urania, przede wszystkim w nocy). Kiedy starszy pan opowiada, to jakby się film wyświetlał. Jednak jest to talent, tak mówić. Widziałam, jak biegł przez plac Trzech Krzyży i słyszałam strzały – bo na Wiejskiej był posterunek żandarmerii (tak powiedział), więc co ktoś się pojawił, to go ostrzeliwali. Słucham o dobrych i złych Niemcach. O niektórych głupich powstańcach. O tym, że na Bernardyńskiej stały stodoły i on razem z rodziną ukrywał się w jednej z nich. Urywki historii (proszę Pani, niedaleko Chełmskiej był szpital, w którym było kilkuset rannych; samolot latał i spuszczał bomby, i kroił ten budynek jak tort... Potem widziałem ten sam samolot , jak spadał w dół, gdy nasi z Saskiej Kępy zestrzelili go. Serce we mnie rosło, gdy widziałem jak konał w kłębach dymu). Żaden z niego wielki bohater, porządny zwykły człowiek, ale... (-Widziałem- mówił - jak kobieta szła z dwojgiem dzieci przez pole, i co się ruszyła – to kule leciały w ich kierunku. Nie można tak biedaków zostawić – pomyślałem – i poszedłem po nich; jakoś ich, czołgając się, do tej stodoły doprowadziłem. Najpierw jednego dzieciaka, potem drugiego, a potem matkę.) Może jednak bohater?
 
Pomyślałam sobie, że o tym wspomnę – po lekturze dzisiejszej tekstu Rossmanna. Nie ma to wielkiego związku, ale skoro mnie tak naszło, to i piszę – bo ostatnio na pisanie nachodzi mnie rzadko.
Poruszając się w tych klimatach, mogłabym jeszcze napisać o Irence, którą w Krakowie na Różanej przechowała moja prababcia przez pół wojny, o panu Litmanowiczu, ojcu przyjaciółki mojej mamy, który schował w swoim mieszkaniu koleżankę z biura i jej matkę, a gdy nie mogli już tam zostać – wziął obie panie pod pachę i na piechotę poszedł z nimi, jak gdyby nigdy nic, do Radomia (bo tam kogoś znał). Jest trochę takich historii na świecie, nie tylko okradaniu trupów.
 
Mój pan stroiciel, gdy na ulicy Chełmskiej wyciągali z mieszkań młodych mężczyzn, biegał po sąsiadach i ostrzegał. Jego samego ukryła w piwnicy właścicielka restauracji. Jeden z Niemców wszedł do tam, oświetlił skulonego chłopaka latarką i wyszedł – mówiąc: tu nie ma nikogo.

Ludzie zawsze są dobrzy albo źli. I nic ponad to.

hildegarda
O mnie hildegarda

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości