hildegarda hildegarda
78
BLOG

Zabawy z kolorami

hildegarda hildegarda Rozmaitości Obserwuj notkę 43

 

Siedzę sobie w metrze i spoglądam na ludzi. Czasami można wiele wyczytać z twarzy, a czasem prawie nic. Kiedyś wracam z roboty i mam torbę dosłownie wypchaną, eksplodującą kosmetykami. Ze dwa kilo. Armia szminek i lakierów, kremy, balsamy i pachnidła. Mirra, kadzidło, złoto. Tak się trafiło! A naprzeciwko mnie dziewczę młode, obraca w rękach komórkę. Czyta w kółko jednego sms-a i raz za razem oczy napełniają się jej łzami. Podnosi do góry te ślepia, wywraca nimi, żeby opanować potop, ale nie wychodzi. Odkłada komórkę, wyciąga chusteczkę. Znowu wyjmuje komórkę i znowu zaczyna płakać. Na odchodnym położyłam jej na kolanach kosmetyczne dobra i mówię: to na pocieszenie. Żadne to pocieszenie, oczywiście, ale myśli na moment uciekają od tej komórki.
No więc jeżdżę metrem. O ile nie czytam akurat dzieł świętej Hildegardy z Bingen, to przyglądam się butom, torbom, rękom i próbuję zgadnąć, kto czym się zajmuje i zapewne nie zgaduję nigdy. Nie jestem jakimś dobrym obserwatorem., ale lubię tę zabawę.
 
Wczoraj właśnie w drodze do pracy zobaczyłam w metrze śliczną staruszkę. Od razu sobie pomyślałam: a więc to możliwe! Starość może być atrakcyjna i fajna. Nie jedna Astrid Lindgren na świecie (była), są jeszcze interesujące, urocze kobiety pod dziewięćdziesiątkę. Co mnie tak zachwyciło? Na początek – twarz. Podobna do pomarszczonej koszteli. Obcięte na pazia siwiutkie, błyszczące włosy. Czapka – toczek ze sztucznego futra, z fantazyjną broszką. Wełniana chusteczka w wysmakowanych kolorach: wiśnia, szmaragd, szarość. Obszerny płaszcz ze sztucznego futerka, zapinany na szylkretowe guziki. Torba listonosza, zawadiacko przewieszona przez pierś. Spódnica z czegoś, co wyglądało jak kaszmir. Widać, że znoszona, zakończona delikatną koronką – w kolorach odpowiadających chusteczce na szyi. Rajstopy w kolorze nafty. Rozczłapane buty, które jednak miały z boku oryginalną klamerkę. Ogólnie – dbałość o szczegół. Niby nic wielkiego, ale jednak widać w tym radość życia. Starej pani nie było obojętne, jakim guzikiem spinała płaszcz. A, no i prawie zapomniałam: miała do tego wózek na zakupy, czarny w białe wróble. Ta staruszka była prześliczna. Marszczyła nos, nad czymś się zastanawiała, a w jej żywych oczach myśli migały w prawo i w lewo.
 
Oczywiście przypomniała mi się od razu inna pani: ruda, w turkusowym golfie i turkusowych spodniach, też stuletnia, która powiedziała mi kiedyś na przystanku, że mam pantofle z charakterem i że ona sama nadaje imiona wszystkim swoim butom. Świat pełen jest uroczych dziwactw!
Pomyślałam sobie, spoglądając na tę damę w metrze, że mogłabym być spokojnie taką staruszką. Że nawet bym i chciała. Oczywiście, kiedyś tam. Na razie jestem „jeszcze młoda” , choć już nie „po prostu młoda” (to był cytat, ale nie przyznam się z czego...). I jeszcze dalej pomyślałam: a może czas zrobił pętlę i ta staruszka, to jestem ja, za czterdzieści, pięćdziesiąt lat?
 
Starość... co się musi stać, żeby zachować do końca tę radość czerpaną z kolorów i błysków, oraz wszystkich niepotrzebnych błahostek? Moja babcia przez całe życie przechowywała w pudełku na guziki pierścionek odpustowy z krakowskiego Emausu, który dostała w narzeczeńskich czasach od dziadka. Żadne z jej dzieci nie miało prawa go tknąć. Ale któregoś dnia, gdy jej prawnuczka założyła go na palec i zapytała, czy może zachować, babcia wzruszyła ramionami i powiedziała: a weź! To mnie zabolało, bo oczywiście zrozumiałam, dlaczego pierścionek przestał być ważny. A Baśka i tak zgubiła błyskotkę zaraz następnego dnia. Przy kolejnej wizycie u babci przyniosłam ze sobą plik listów, z dawnych czasów – babcia pisała do mojej mamy, która była ze mną, trzyletnią, na wakacjach. O tym, że kupiła nowe zasłony. Że pomoc domowa wyjechała do domu. Że pies uciekł, ale wrócił. Odczytywałam to wszystko na głos. I na trzy godziny udało mi się cofnąć czas. Naprawdę mi się udało. I to jest jedna z takich rzeczy, z których jestem bardzo dumna: niewiele osób potrafi wędrować w czasie...
 

A moja babcia nie była jak ta staruszka z metra. Ona z czasem bladła, bladła, znikała. Tak jak wywoływana dawnym sposobem fotografia ujawnia coraz więcej szczegółów, obraz wyłania się z bieli papieru, to ona odwrotnie. Traciła barwy i kontury. Jednak ostatnią rzeczą, którą powiedziała za życia, było że żałuje, iż nie może jeszcze raz zobaczyć swoich pelargonii na balkonie. I to mnie akurat nie dziwi: czerwień pelargonii jest jedną z tych rzeczy, za którymi naprawdę można tęsknić opuszczając ten świat. 

hildegarda
O mnie hildegarda

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości